Li Na i Jelena Janković
Ciągle uważna musi być natomiast Na Li. Chinka ma co prawda dwa zwycięstwa na koncie, ale na horyzoncie pojedynek ze światową dwójką – Wiktorią Azarenką. Białorusinka od US Open zdecydowanie spuściła z tonu, ale smoka nigdy nie należy lekceważyć, bo nie wiadomo kiedy się obudzi.
Samo spotkanie – jako jedyne do tej pory w turnieju – trwało trzy sety, ale trudno je uznać za wyjątkowo zacięte i emocjonujące. Kolejny raz obie tenisistki przypomniały kibicom, jak (nie)umiejętnie potrafią przeplatać momenty świetnej gry z wręcz fatalną. Co gorsza, bardzo rzadko zdarzało się, aby obie w tym samym czasie utrzymywały równy poziom, co skutkowało notorycznymi przestojami w grze. Widać to szczególnie po kapryśnie się zmieniającym wyniku i to w każdym secie. Chinka po świetnym początku (3:0) oddała wręcz Serbce trzy kolejne gemy, by po ponownej regulacji forehandu wrócić do dobrej postawy i zakończyć seta zwycięstwem 6:3.
Role odwróciły się w drugim secie, choć tylko w kontekście samego wyniku, bowiem sytuacja na korcie zmieniała się głównie przez pryzmat notorycznych błędów Chinki, a nie drastycznej poprawy gry Janković. Spotkanie rozstrzygnął ostatecznie trzeci set, który był w istocie powtórką pierwszego, choć na jeszcze niższym poziomie. Janković starała się jeszcze walczyć o pyrzetrwanie, ryzykowała serwisem, starała się zmieniać tempo, ale jednak to nie był jej najlepszy dzień. Niestety dla widowiska, trudno też powiedzieć, by Chinka pokazała coś więcej niż przyzwoity tenis.
Wiele o tym meczu mówią dość bezlitosne statystyki: w całym spotkaniu popełniono 81 niewymuszonych błędów, czyli ponad dwa razy więcej niż piłek wygranych – 38 (Li 21-45, Janković 17-36). Kolejny raz pojawia się zatem pytanie czy Azarenka będzie chciała powalczyć o awans, o który z taką Chinką może powalczyć nawet w obecnej formie. Szanse ma w praktyce wyłącznie na drugie miejsce i ewentualne półfinałowe starcie z Sereną Williams. Trudno jednak odgadnąć, czy będzie chciała sobie pogorszyć przedwakacyjną atmosferę i zaliczyć kolejną, tym razem znacznie boleśniejszą porażkę.
W kontekście tego meczu wydaje się również, że określanie grupy czerwonej mianem ”grupy śmierci” było całkiem uprawnione. I zarówno Kvitova jak i Kerber (o Amerykańskiej dominatorce nie wspominając) prezentują się znacznie lepiej na korcie niż ”białe trio”. Oczywiście wszystko zweryfikuje jeszcze kort, ale nawet zwyciężczyni grupy białej nie musi być faworytką półfinałowego starcia.